„Wcielenie” to horror, o który w wypożyczalni kaset wideo biłby się każdy nastolatek

Friday, 10 September 2021 20:36

Dajcie Jamesowi Wanowi opowiedzieć o dwóch facetach z piłą, a da początek jednej z najsłynniejszych aktualnie horrorowych franczyz. Pozwólcie mu odpocząć między kolejnymi częściami „Aquamana”, robiąc skromne kino grozy, a napisze list miłosny do najntisowych ekscesów X muzy.
„Wcielenie” oddycha miłością do filmów, które można było znaleźć gdzieś na najniższych półkach z tyłu wypożyczalni VHS-ów. Co więcej z dumą obnosi się ze swoim gatunkowym rodowodem. Opowieść można co prawda odczytywać w kategoriach historii o walce z rakiem, bo już w pierwszej scenie pada słowo „nowotwór”, ale kto by zwracał uwagę na fabularne niuanse, kiedy zaraz ktoś rozłupie komuś czaszkę, człowiek spadnie z sufitu, a nawet będziemy świadkami baletu przemocy a’la „John Wick”. Energia najntisowej sztampy zostaje tu bowiem skatalizowana artystycznymi kompetencjami godnymi włoskich mistrzów kina popularnego.
Wcielenie – recenzja nowego horroru Jamesa Wana
James Wan wśród swoich inspiracji wymieniał filmy Mario Bavy, Dario Argento, Briana Depalmy i Davida Cronenberga. Współczuć należy więc każdemu akademikowi, który pokusi się o analizę gatunkową „Wcielenia”. Jeśli chodzi o wykorzystywane konwencje mamy tu istne pomieszanie z poplątaniem. Produkcja rozpoczyna się niczym gotycki horror. Szpital kliniczny prezentuje się jeszcze bardziej majestatycznie niż zamczyska w realizowanych namiętnie przez Rogera Cormana adaptacjach Edgara Allana Poe’a. Wprowadzana w ten sposób estetyka przewija się przez całą opowieść i nieraz zobaczymy tu domy na tle zamglonego nieba. W międzyczasie reżyser bawi się z nami w kotka i myszkę, podsuwając tropy sugerujące narrację o nawiedzonej posiadłości, czy też opętaniu przez demona. Z fascynacją dziecka miesza kolejne formuły, aby zwieść nas na manowce.
Sercem opowieści jest historia Madison, którą po uderzeniu głową w ścianę zaczynają dręczyć przerażające wizje.
W nieoczekiwanych momentach protagonistka trafia do miejsc, w których tajemnicza postać w płaszczu zaraz kogoś brutalnie zamorduje. Z tego właśnie względu z ekranu najmocniej bije poetyka gialli. Ale nie brakuje też stylistyki body horroru, ani logiki thrillerów o seryjnych mordercach. Mamy tu do czynienia z fajerwerkami zarówno w warstwie fabularnej jak i formalnej. Nie spodziewajcie się jednak wielkich zaskoczeń, bo w przewidywaniu nadchodzących wydarzeń będziecie zdecydowanie lepsi od głównej bohaterki. Wana nie interesuje narracyjna oryginalność, tylko eksces idący w parze z wykorzystywanymi formułami. Dlatego rozsmakowuje się w pełnych przemocy scenach. Nie liczy się tutaj co, ale jak zostaje podane.
Wszystko krzyczy: „zabawa, zabawa”. Chociaż reżyser zapowiadał, że „Wcielenie” ma być jego powrotem do korzeni i kina niezależnego, tak ostentacyjnie rozrywkowego horroru w swoim portfolio jeszcze nie miał. Ze swadą przenosi nas do lat 90., kiedy to na ekranie dozwolone było dosłownie wszystko, a widzowie oglądając kolejne produkcje pukali się w czoło, zastanawiając się, kto wymyśla tak absurdalne scenariusze. Stróże prawa telepatycznie łączyli się z mordercami, a najbardziej skuteczne w tropieniu przestępców okazywały się najdziwniejsze pary policjantów. Dlatego gliniarze są tutaj sprowadzeni do comic reliefów. Regina z kamienną twarzą rzuca one-linerami, a Kekoa rozładowuje atmosferę flirtując z siostrą protagonistki. To nie oni rozwiązują zagadkę (co, warto zaznaczyć, jest charakterystyczne dla gialli), stając się dowodem miłości Wana do kina i gatunkowych klisz.
Reżyser bez wątpienia świetnie bawi się, opowiadając swoją historię.
Buduje ją bowiem z gatunkowych powidoków i nasącza nostalgią za zabiegami, które już dawno odeszły do lamusa. A że jest w tym lepszy od J.J. Abramsa wiemy już z „Naznaczonego”. Tutaj też w imię rozrywki miesza ze sobą różne style, dbając jednocześnie, aby narracja nie rozpadła mu się w rękach. Wykazuje się niesamowitą dyscypliną i – odkrywając przed nami losy postaci – co chwilę zgrabnie poszerza świat przedstawiony o kolejne znane nam skądinąd motywy. Pewny siebie wchodzi w rolę demiurga i korzysta z chwytów, jakie w rękach mniej sprawnego twórcy wprowadzałyby nieznośny chaos. We „Wcieleniu” nie ma zbędnych scen, ujęć, ani ruchów kamery. Wszystkie czemuś służą, ale nie zdziwcie się, kiedy z zachwycania się artystyczną sprawnością, wyrwą was B-klasowe dialogi.
W ramach relaksu między wysokobudżetowymi blockbusterami Wan poczuł w sobie zew Kina Nowej Przygody i postanowił zrobić jeden z filmów, na których się wychował. A właściwie wszystkie filmy, na których się wychował w jednym. Od obecnej we „Wcieleniu” przesady, co wrażliwszych widzów z pewnością rozboli głowa. Jeśli jednak młodzieżowe lata spędziliście na oglądaniu VHS-owych klasyków, podczas seansu poczujecie się jak w domu i przyznacie, że reżyserowi wyszedł pełnokrwisty, ocierający się o arcydzieło horror.
„Wcielenie” już w kinach.
„Wcielenie” to horror, o który w wypożyczalni kaset wideo biłby się każdy nastolatek

More

News provider

TvProfil uses cookies to provide better user experience and functionality of the site. More information about cookies can be found here: privacy policy.